sobota, 29 listopada 2014

#8 szczęśliwa.

moje życie teraz to jakieś szaleństwo.
nie wiem co się dzieje.
wychodzę rano pijąc kawę w biegu zostawiając kubek przy drzwiach wyjściowych.
uczelnia, 
kolokwia, 
błogi sen na wykładach z ekologii,
spacer z D.
mój blok, Jego delikatna dłoń i czułe spojrzenie.
kubek zostawiony rano,  z pod drzwi ląduje w mojej kuchni i zapełnia się trzecią-czwartą-ósmą kawą.
makaron ze szpinakiem na stojąco, nie mam czasu myśleć o jedzeniu. 
dzwoni M.
zielona sukienka, czerwone usta i mój uśmiech.
Jego silna dłoń i mocne ramiona.
whisky jedno za drugim.
powroty o 2 nad ranem.
dźwoni D. odebrać ? nie odebrać ?
nie odebrać.


dwóch mężczyzn jedna ja.
wybór zależy ode mnie.
nie lubię takich wyborów.

przez ostatnie 2 miesiące moje życie zmieniło się zdecydowanie za bardzo.
co mi nie przeszkadza, ale nie nadążam.
nie wybieram pomiędzy owsianką o jajecznicą ale pomiędzy wódką , a whisky.
jedzenie jest gdzieś daleko poza moimi myślami.
wczoraj moimi jedynym posiłkami było jabłko pomiędzy wykładem , a ćwiczeniami, hot dog z kiełbaską włoską na orlenie o 2 rano ( trzeba przyznać, że był bardzo pyszny ) oraz morze alkoholu.
a dzisiaj zjadłam paczkę kinderków na deser.

dobrze mi z tym.
przez ostatni tydzień schudłam 3kilo nawet , wyrzucając jedzenie/planowanie/pilnowanie się z głowy, nie zastanawiając się nad każdym kęsem.
żyłam.
żyję.
odżyłam.
odżywam.


moje życie ma sens.
chce mi się wstawać z łóżka po 3h snu.
chce mi się wychodzić do ludzi, uśmiechać się do nich i przebywać z Nimi.
chce mi się ładnie wyglądać, ładnie ubierać.
chce mi się uczyć godzinami po całej nocy picia alkoholu,


jestem zwyczajnie szczęśliwa.


i dorwałam dziś kurtkę za 190 zł, nie jest to moja kurtka ze snów, ale przynajmniej jest mega grubaśna i ciepła no i tania, zostanie więcej na whisky.





wiecie co ?
nie sądziłam, że jestem w stanie wyjść z bagna w którym nie dawałam rady nawet wyjść z domu.,
kiedy wstydziłam się pokazać ludziom, nie chciało mi się nawet udawać, że jestem miła.
nie chciało mi się mówić, nie chciało mi się uczyć i mieć dobre stopnie.
każdy kęs był zaplanowany, a jeśli nie był to kończyło się to w wc na kolanach.
nie sądziłam, że moje życie kiedykolwiek będzie miało sens.

teraz ma i nie jest to jedzenie.

wtorek, 25 listopada 2014

#7 spać.

jestem padliną.
naprawdę.
ostatnie 3dni to maratony picia, wstawanie o 6 , pędzenie na uczelnie i udawanie przykładnego studenta, kolokwium za kolokwium, obiad na mieście , powrót do mieszkania i kolejny maraton picia.
nigdy nie wyobrażałam sobie takiego szczęśliwego zmęczenia.
nigdy nie wyobrażałam sobie bycia taką NORMALNĄ.
przebywanie wśród normalnych, szczęśliwych ludzi zaraża mnie.
nie potrzebuję swojej bezpiecznej choroby czyniącej mnie (tylko w swoim mniemaniu) wyjątkową.
wyjątkową czyni mnie właśnie bycie normalną po tym wszystkim co narobiłam sobie przez ostatnie lata.

nie wiem jak ja to robię, że dziś pomimo tego, że od niedzieli spałam łącznie maksymalnie 5h.  mam siłę do nauki i jestem nastawiona na zdanie parazytologii.
nie wiem jak to robię, że odepchnęłam dziś na tyle swoje ograniczenia, że z ogromnym smakiem  i bez wyrzutów sumienia zjadłam czekoladę, tortillę z łososiem którą od zawsze chciałam spróbować i lody. że poszłam na długi spacer z wspaniałym facetem który powiedział mi, że jestem jedną osobą na świecie której może zaufać i gdyby obudził się o 4 nad ranem i chciał z kimś porozmawiać, to byłabym ja.

nie wiem co się dzieje ze mną. coś dobrego.
czuję radość.
ciągnie mnie bardziej w stronę zdrowia, czyli w dobrą stronę.

miłego wieczoru :)


ps. zostawiam Wam mój ulubiony film w internecie.

oglądałam go chyba 100 razy i za każdy zalewam się łzami. (to mój dzwonek w telefonie)


Edit (bo Tina , uwielbiam Cie kobieto <3) dobre słowo o mnie na dziś-coraz lepiej organizuje czas, aby miec go na naukę , znajomych , aktywność fizyczną i jedzenie. musze jeszcze tylko znaleźć go na sen.


poniedziałek, 24 listopada 2014

#6 home

pojechałam do domu w czwartek i rozleniwiłam się na dobre.
za każdym razem kiedy tam wracam, uświadamiam sobie jak bardzo potrzebowałam wyprowadzki i samodzielnego mieszkania.
w domu nie panuję nad niczym. nad emocjami, jedzeniem, sobą. i znowu czuję beznadzieję , przygnębienie i ogromny smutek.
oczywiście, że tęsknię za mamą i siostrą i kiedy wracam do domu spędzam z Nimi każdą minutę.
gadamy godzinami , oglądamy razem filmu całą noc by potem zasnąć na jednej poduszce, budzić się zbyt późno i jeść w łóżku pierogi na śniadanie , a płatki z mlekiem na obiad.
ale nie jestem szczęśliwa.
nie wiem dlaczego odnalazłam szczęście w obskurnym małym Lubelskim mieszkaniu.
w moim odremontowanym ślicznym fioletowym pokoju ze świeczkami o zapachu wanilii.
tam jest bardziej dom niż ...dom.
bo w domu stoję przed wielkim lustrem w moim zbyt dużym, pustym pokoju z którego wszystkie rzeczy pojechały 145km dalej, i widzę tylko grube, niezgrabne ciało. nic poza tym.
nie ma nic poza ciałem.
przypominam sobie noce pełne łez i nienawiści do siebie. drapane do krwi ogromne fałdy na brzuchu. zamykam oczy. dotykam wystające kości biodrowe ale i tak w domu staję znowu paskudnym grubasem.
tutaj jedyne o czym myślę to to, że jestem niewystarczająco mądra na medycynę, niewystarczająco dobrą córą , niewystarczająco ambitna i niewystarczająco chuda. tutaj 90% moich myśli to żarcie i odchudzanie.
w momencie gdy opuszczam dom rodzinny-wszystko ustaje.
moje myśli zajmują studia,
parazytologia i cykle rozwojowe pierwotniaków po łacinie.
zapłacenie rachunków i kupienie mleka do kawy.
kiedy jestem w moim nowym , małym mieszkaniu, nowym świecie jestem szczęśliwa.
nie jestem złą, niewdzięczną córką niewystarczająco dobrą we wszystkim.
nie jestem byłą anorektyczką, byłym tłuściochem, byłą bulimiczką (hopesooo.)
w domu wszystkie złe wspomnienia wbijają się w mój kręgosłup i ciążą mi tak bardzo, że nie potrafię czerpać radości ze spotkania ze swoją cudowną mamą i siostrzyczką za którą niesamowicie tęsknie.
w domu jestem tylko niewystarczająco chudym ciałem,

ja dosłownie zaczęłam nowe życie tutaj z dala od domu.
nikt nie wie o mnie nic.
nowa czysta karta, bez przeszłości.
jestem efektem końcowym, nową, stworzoną przez samą siebie osobą.
zabiłam nieszczęśliwego grubasa który nie miał sensu w życiu. nie ma tego człowieka fizycznie na tym świecie i dobrze, nie tęsknię za nim, ale wciąż jest ukryty we mnie i często dochodzi do głosu.

długą, bolesną pracą stworzyłam nowego człowieka i teraz oswajam tego człowieka z rzeczywistością. uczę go życia bez choroby, bez odchudzania.
cieszenia się z każdej dobrej chwili, każdego dobrego dnia. uśmiechania się szeroko do ludzi i funkcjonowania z nimi na co dzień. uczę się jedzenia, skupienia na jednej rzeczy, ćwiczę swoja pamięć która jest w kiepskim stanie ale staram się jak mogę i nie poddaję się.
uczę się dbania i kochania siebie.

bardzo ciężko jest przestawić się po 8 latach z trybu-musisz schudnąć, na nie musisz już chudnąć.
to jest tak trudne. szczególnie kiedy bardzo chcesz jeszcze schudnąć , chcesz te kilka centymetrów mniej i możesz to zrobić ale jednocześnie wiesz, że nie powinieneś.
co jest silniejsze ? wiedza czy pragnienie ?
wiesz > chcesz ?
wiesz< chcesz ?
ja ciągle szukam. ciągle nie wiem i kieruję się tylko jednym, czego w życiu jestem pewna.
życie jest lepsze niż nie życie.

walka ze samą sobą to nie równa walka.
niesprawiedliwa. nie powinno się żyć wbrew sobie. wbrew temu czego się pragnie lub wbrew temu w co się wierzy.
ja tak żyję. wbrew sobie 24h na dobę,
to czyni mnie bardzo silnym człowiekiem i bardzo zmęczonym człowiekiem.
ale mimo wszystko wyłapuję całe mnóstwo szczęśliwych chwil i uśmiech jest częściej na mojej buzi niż grymas niezadowolenia.

lubię zmiany, ja wręcz je kocham. zmiany zawsze wpływają na mnie dobrze.
a zmiana miejsca zamieszkania była najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć.

________

a dziś jestem wyjęta z życia, wczorajszy wieczór upłynął pod znakiem JackaDanielsa Honey z colą, zmrożonej soplicy śliwkowej, Żytniej i mnóstwem pysznych kolorowych drinków. (Bols melonowy-pycha)
dawno nie zalałam się tak ogromną ilością alkoholu . ale wieczór był wspaniały,
kino, kolacja, klub , a na końcu całodobowy monopolowy.
dziękuję za moje bratnie dusze.


dobre słowo na dziś-lubię swój brzuch,czasem nawet bardzo.

wczoraj tak paradowałam, oczywiście były też czarne grube rajstopy i płaszczyk.






życzę miłego wieczoru. ja siadam do znienawidzonej parazytologii , a wieczorem powtórka z rozrywki.:)
wybacz wątrobo odpoczniesz po śmierci.

środa, 19 listopada 2014

#5 dzień wariata i pewne spodnie.

tak, dzisiaj prawdziwy dzień wariata.
wstałam o godzinie 5 rano i w tym momencie siedzę w tramwaju resztami sił pisząc te słowa.
jestem wykończona, od samego świtu (ymnn raczej zmroku)  wszystko się sypało.
wylałam na siebie gorącą kawę , a byłam już ubrana i gotowa do wyjścia. musiałam szybko się przebrać. szkoda, że nie miałam żadnych spodni które spokojnie można by nazwać czystymi.
byłam taka wściekła,że dosłownie szlag mnie trafiał. wtedy przypomniałam sobie pewne spodnie.
kupione w Paryżu za jakieś śmieszne pieniądze w śmiesznie małym rozmiarze, kupiłam je tylko dlatego, że są z firmy Lee , a były praktycznie za darmo i pomyślałam, ze zrobię coś z tego zajebistego materiału.
nie miałam ani odwagi ani nawet chęci ich ubierać.
ale dziś zrobiłam to właściwie bez zastanowienia, po porostu wciągnęłam je na tyłek i tyle.
i oniemiałam. ale nie ze szczęścia, po prostu się zdziwiłam.
przez chwile było to bardzo miłe uczucie. szkoda,że ustąpiło szybko. oczywiście znalazłam coś co mi się nie podoba czyli me uda. czuję się taka żałosna w tym swoim niezadowoleniu.
jestem niezdolna do zaakceptowania siebie tak po prostu.
osiągam coś nieosiągalnego, a nadal jestem niezadowolona.
zawsze jestem nie wystarczająco dobra.mądra.miła. niewystarczająco blablabla
dlaczego nie mogłam tak po prostu się ucieszyć, że weszłam w spodnie w które nawet nie marzyłam, aby wejść. tylko zdziwiłam się, a potem zmartwiłam i wymyśliłam sobie w chorym łebku , że gruba dziewczyna w lustrze to nie ta sama szczupła dziewczyna na zdjęciu.
bo patrzyłam na zdjęcie i patrzyłam w lustro.







i widziałam kogoś innego.

iść czy nie iść. dobrze wyglądam, czy źle wyglądałam. może dobrze wyglądam, ale źle się czuję.
w sumie to dobrze się czuję, bo te spodnie są zajebiste, ale źle w nich wyglądam bo powinny wisieć , a nie mnie opinać.
pierdu pierdu pierdu.
na sam koniec zdjęłam te spodnie i poszłam na uczelnie w innych ubrudzonych spodniach,co prawda nie kawą z dziś, ale pomarańczą z kiedyś.
może kiedyś nabiorę odwagi.

ale potem było już tylko lepiej.
nie wiem jakim cudem napisałam całkiem sensownie kolokwium i jestem pewna, że zaliczę.
jeszcze większym cudem jest dla mnie piękna czwóreczka z fizjologii, gdzie byłam pewna, że nie zdałam. na wfie wybiegałam się jak szalona (7km <3) i poćwiczyłam na ergonometrze.
mniej fajne były zajęcia z siatkówki w którą totalnie nienawidzę i nie potrafię grać i wfista kazał mi siadać na ławce i nie przeszkadzać innym.
i mniej fajne jest to, że spóźniłam się na autobus i musiałam iść 3 kilomtery na tramwaj. a jak dojadę tym tramwajem to do mieszkania będę szła drugie tyle i jeszcze mniej fajne jest to ,że o tej godzinie jem rogala drożdżowego z marmoladą i kruszonką popijając mullermilchem (nie to, że mi nie smakuje, bo jest zajebiste, ale chyba trochę późno jest)

a jak tylko wrócę do mego fioletowego burdeliku, pakuję walizkę bo jutro wracam do domu,jasnego dużego, pięknego i czystego. do psa, siostry, znajomych, wygodnego łóżka , mamy, do góry jedzenia które we mnie wciśnie .
ale przed tym niestety poświęcę jeszcze dzisiejszą nockę na szczegółową naukę układu krwionośnego na jutrzejsze kolokwium. przecież sen jest dla słabych.
po tym jak na ćwiczeniach tydzień temu miałam prawdziwe serce świni w rękach i wymacałam sobie dokładnie ujście aorty, pnia płucnego , żył, pomacałam zastawki i struny ścięgniste, nie myślę już o sercu tak jak myślałam kiedyś. teraz serce jest dla mnie tylko i wyłącznie narządem pompującym krew.
i oczyma wyobraźni widzę jak na walentynki zamiast tego



w galeriach handlowych , na rynku, wszędzie jest to.
.




serio, jestem nienormalna i nie umiałabym skomentować tego co właśnie napisałam w tym poście.

tak czy inaczej całuję i życzę dobrej nocy i błagam życzcie mi powodzenia bo mam mnóstwo nauki,


dobre słowo na dziś o mnie-mam naprawdę niebywale piękne włosy i kocham je.

wtorek, 18 listopada 2014

#4 z prywatnego pamiętnika

budzik dzwonił dziś jak szalony.
wyłączałam go 4 razy.
ilość snu to może 2-3h.
nieprzytomna podniosłam swoje ciało z łóżka i z nienawiścią do całego świata zaczęłam się ubierać.
mój wzrok zatrzymał się na widoku w lustrze.
po wielu wielu latach problemów żywieniowych nadal nie jestem w stanie określić, czy jestem gruba, chuda, koścista czy w porządku.
potrafię wykonywać różne trudne czynności.
potrafię gotować, zawiązać sznurówki w butach na 6 sposobów, grać na skrzypach, potrafię bardzo dobrze mówić w języku angielskim i rozumiem większość mówionych do mnie zdań w języku francuskim.
chemia jest moją ulubioną nauką i nie sprawia mi trudności, nawet najtrudniejsze jej działy.
wiem jak jest błona falująca po łacinie i jaki pierwotniak posiada takie organellum ruchu , w środku nocy opowiem ciekawie o koniugacji pantofelka o cyklu krebsa , rozrysuję łańcuch oddechowy, znam cykle rozwojowe wszystkich pierwotniaków (właściwie to nie wiem dlaczego to wiem ... )
i dużo dużo innych bzdurnych zagadnień o istnieniu których większość osób które znam, nie pojęcia.
potrafię tak się zdyscyplinować aby przez 5 dni w tygodniu wstawać o 5-6 rano  by jeść śniadania i uczyć się by samej siebie nie oszukiwać, że nie jem bo nie mam czasu na gotowanie, zakupy i aby mieć najlepsze stopnie.
nie jestem głupim człowiekiem.
nie jestem tępa.

ale nie umiem powiedzieć, czy jestem gruba czy chuda.
jednego dnia naprawdę kocham swoją chudą talię. zakładam ubrania w rozmiarach 34 i czuję się jak chucherko by kolejnego pod prysznicem drapać do krwi swoje uda które nagle rosną w oczach do jakiś dziwnych , ogromnych rozmiarów.
nie umiem też powiedzieć, że potrafię jeść.
bo nie potrafię, ale robię absolutnie wszystko by się tego nauczyć.
nie powiem też, że jestem w 100% pewna, że nie powinnam się jeszcze odchudzać.
boże , przcież teraz mam najlepszą okazję w całym moim 19nasto letnim życiu.
planowałam to od początku klasy maturalnej.
nikt mnie nie pilnuje, mogę całe dnie głodzić się do woli.
czy jestem w stanie to zrobić ? oczywiście.
jestem niekwestionowanym mistrzem w uskutecznianiu głodówek.
to dla mnie najprostsza forma funkcjonowania.
no food no problem.
brak jedzenia=brak kalorii=brak tycia=brak myślenia o jedzeniu=brak czynności jedzenia=brak zmuszania się do zatrzymania się w odpowiednim momencie=brak zmuszania się do zatrzymania jedzenia w żołądku=brak uciszania wyrzutów sumienia.
robię coś czego tak naprawdę nie jestem pewna, że chcę robić, ale wierzę w to.
wierzę, że życie jest dobre, a nie życie jest złe.
wierzę, że walcząc ze słabościami, z zaburzeniami, z problemami, nawet pomimo sobie, wykazuję ogromną siłę.
każdej niedzieli staję na wagę i mierzę się taśmą krawiecką.
i każdej niedzieli patrzę na swoje ciało.
i każdej niedzieli ze łzami w oczach mówię do siebie, że muszę żyć.
i każdego dnia w którym celowo omijam jedzenie (zdarzają się one często, czego nie ukrywam, bo to nie miejsce na kłamstwa) i wychodzi na to, że zjem owsiankę, batona, jakiś jogurt , jabłko i zaleje się 3 litrami kawy, wieczorem nienawidzę siebie za to, że część mnie kocha to co zrobiłam.
a w dni kiedy jem tak jak powinnam, czyli zdrowo, regularnie i odżywczo , kiedy walczę z demonami aby zjeść pasek czekolady, a nie całą, zjeść bułkę z masłem, zamiast całego chleba , 5 pączków, paczki ciastek, kebaba, lodów i miliona kalorii, w dni kiedy żyję, dziękuję sobię.
i odliczam już nie dni, a miesiące bez wymiotowania.
miesiące.
podczas gdy kiedyś odliczałam godziny.
jakim cudem z pod 10km mułu sama wygrzebałam się na powierzchnię i aktualnie stąpam w wysokich butach i sukience,  27kg chudsza po uniwersytecie ?
bo jestem ze sobą szczera, każdej minuty w każdym dniu.
nie oszukuję siebie.
mam bardzo jasno postawiony cel - wyzdrowieć.
nie pozwalam sobie odebrać kolejnych lat życia. oddałam ich zbyt wiele..
przekonuję sama siebie, że jestem więcej warta niż umiejętność nie jedzenia, wystające kości, budzenie przerażenia swoją chudością która zresztą teraz nabrała dla mnie innego znaczenia.
chyba zwyczajnie dorosłam, zmądrzałam, poczułam jak to jest żyć, jak to jest walczyć o coś i wygrywać.
i z ręką na sercu mimo tego, że nie umiem powiedzieć, czy jestem gruba czy chuda, wolę siebie w obecnym stanie, niż kiedy osiągnęłam najniższą wagę w czasie mojego ed czyli 38kg (czyli ok 18 kg mniej niż teraz!!::O)

dziś miał być zły dzień. mało snu, deszcz, zimno, moje nagie ciało w lustrze z samego rana, trudne kolokwium. to miał być zły dzień. a był dobry, bardzo dobry.,
i tylko dlatego, że ja sama go takim uczyniłam.
i dziękuję sobie za to, że podarowałam sobie taki piękny , kolejny dzień życia.

i za pyszny omlet na kolację (jajko, pokrojona w kosteczki czekolada, zmielone orzechy włoskie, cynamon, mąka pszenna, maślanka, miód, łyżka oliwy z oliwek ,proszek do pieczenia +patelnia i przykrywka)

nie wygląda, ale smakuje :)

kiedyś  widziałam na blogach takie przedsięwzięcie aby każdego dnia pisać pod notatką jedną rzecz którą się w sobie lubi. dotyczy to całej osoby, nie tylko sfery cielesnej.
zatem każdego czytelnika tego mojego dopiero raczkującego blog, a raczej kontynuację poprzedniego (kórego kochałam i ma dla mnie wartość sentymentalną, w końcu wywojowałam w czasie jego pisania nie byle co !)  zapraszam aby codziennie mówił sobie lub zapisywał taką rzecz.
to dobre widzieć w sobie dobro.
naprawdę dobre.


moje dobre słowo o sobie na dziś to-jestem uparta jak najbardziej uparta oślica świata.

żyję dobrej nocy :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

#3 zmęczona i szczęśliwa , jadłopis1.

w takie dni jak ten uwielbiam siebie.
kiedy wstaję wcześnie rano, jedną ręką myję zęby, drugą czeszę zbyt długie już włosy,  jednocześnie przygotowując gorące , pyszne śniadanie i czytam notatki które już znam na pamięć.
zakładam dopasowane ubrania , maluję usta na czerwono.
staję  jeszcze na moment przed lustrem by powiedzieć sobie- dasz radę to zrobić.
wszystko gotowe, pędzę na uczelnie.
nowe miejsce, nowy start, nowe lepsze życie.
pozostawiłam smutną przeszłość 145km stąd.
nie ma tamtego zakompleksionego, sfrustrowanego, wiecznie niezadowolonego, rozczochranego , ubranego w ohydne worki człowieka z okropnymi ocenami i frekwencją.
tutaj nikt nie wie, że miałam jakiekolwiek zaburzenia odżywiania.
tutaj jestem tą wygraną dziewczyną.
uśmiechnięta, punktualna, zawsze przygotowana.
zaliczam kolokwia w pierwszym terminie na dobre oceny, jestem najlepsza w grupie.
nie jestem idealna, nigdy nie będę. nie wyglądam, tak jak bym chciała, nie jestem dosyć inteligentna,, spontaniczna, wygadana,.nie mam pasji której oddawałabym się w 100%.
przestałam ufać ludziom i przywiązywać się do nich.
nie mam przyjaciółki, bo wszystkie jakie miałam zostawiły mnie lub umarły,
jestem otoczona ludźmi, dusza towarzystwa, a jednocześnie taka samotna. może nie samotna ?
może jestem po porostu totalną indywidualistką.
więcej we mnie wad niż zalet.
ale jestem o krok bycia najlepszą wersją siebie.
nie zmienię wyglądu swojej twarzy, dźwięku swojego głosu,  nie zmienię wielkości swojego biustu,  nie mogę wymazać z pamięci ostatnich , tragicznych lat.
nie stanę się nagle totalnie spontaniczną stałą bywalczynią imprez wszelakich. nie zacznę ufać ludziom.
ale mogę stawać się inteligentniejsza z każdym dniem, mogę uczyć regularnie, zdobywać dobre oceny, angażować się w studia (co robię, jestem we 3kółkach naukowych i jako wolontariusz przy badaniach naukowych z ludźmi piszącymi prace magisterskie, wiecie, podglądam jak robią różne fajne badania i pomagam im zapisywać/robić notatki/zdjęcia i takie pierdoły, sama ucząc się mnóstwa rzeczy) mogę wychodzić do ludzi, uśmiechać się do nich, przyglądać się, jak to jest normalnie żyć i starać się zrozumieć, jakie życie dla mnie jest normalne.
mogę się dobrze odżywiać i ćwiczyć, aby zmienić w swoim ciele to co mi się nie podoba.
a to czego zmienić nie mogę, muszę po prostu zaakceptować.
warto o siebie walczyć.
pozwolić sobie żyć.

po takim dniu jak dziś, wracam z uśmiechem na buzi i dumą, że nauczyłam się na te dwa (zresztą mega debilne i zupełnie nie przydatne mi w dorosłym życiu i w pracy kolokwia,) do ciepłego mieszkania, szczęśliwa. marzę o dresie, ciepłej kolacji w łóżku wspólnym oglądaniu Chirurgów z moją współlokatorką.


...i szkoda tylko, że zaraz muszę wracać do nauki.. jeszcze dwa kolokwia i wracam do domu.
do mamy i siostry.
niedługo odpocznę.

i postarałam się jeszcze dziś sfotografować wszystkie swoje posiłki, poza tymi na uczelni.

1.owsianka z bananem, powidłem śliwkowym i czekoladą, kawa z mlekiem.
2.wafle ryżowe z wędliną serkiem wiejskim,cebulką i pomidorem, jabłko, kawa z mlekiem
3.jogurt naturalny z bananem, rodzynkami,suszoną żurawiną i orzechami nerkowca, capuccino milka
4.zupa (całe opakowanie, miało być na dwa dni, ale jest przepyszna  i nie umiałam sobie odmówić)
bułka pełnoziarnista z masłem, pomidorem i cebulą; kawa zbożowa z mlekiem;

edit: +pomarańcza




+2l wody

miłego wieczora życzę i dobrej nocy.


niedziela, 16 listopada 2014

#2 pustki w studenckiej lodówce czyli pomysł na obiad z ostatków

czesć :)
dzis cały dzień pod tytułem -mam cztery kolokwia w tym tygodniu.
wydawało mi się, że będzie gorzej bo materiału jest dosyć sporo, ale (o dziwo) wyrobiłam się ze wszystkim.
dlaczego o dziwo ?
ponieważ miałam/mam? problem z nauką, a tak konkretnie z zabraniem się do nauki.
zawsze odkładałam wszystko na ostatnią chwilę by potem we frustracji stwierdzić, że i tak się nie nauczę i pierdolę to.
zmieniło się to na studiach.
na każde zapowiedziane odpowiednio wczesniej kolokwium zaczynam naukę 6-4 dni przed, tzn.   robię notatki, podkreslam kolorowymi długopisami najważniejsze rzeczy, piszę różne debilne skojarzenia do danego słowa/zagadnienia i czytam kilka razy na głos tłumacząc sobie samej to, czego się uczę.  wtedy zawsze już cokolwiek jest w naszej pamięci im bardziej głupie skojarzenia





 i kolorowe notatki-tym więcej. a wieczór poprzedzający kolokwium spędzam na nauczeniu się wszystkiego dokładnie na pamięć.
skutkuję zaleczeniami w pierwszym terminie na 4 i 5.
szkoda, że w liceum nie byłam na tyle zmotywowana by porządnie się uczyć.
nawet maturę olałam na rzecz zagłębiania się w przeróżne zburzenia. wolałam uciekać w chory swiat, skupić całą swoją uwagę na chorobie i chorowaniu niż dopuscić do siebie mysl o nauce, o studiach, przyszłosci, o życiu.

w między czasie przygotowałam obiad z ostatków w mojej lodówce.
połowa chleba drwalskiego z Lidla (wczoraj jeszcze ciepły z masłem i powidłem był moim sniadaniem) pół piersi z kurczaka marynowanej przez noc w oliwie, soli , pieprzu oraz słodkiej papryce, pół opakowania szpinaku który jakims cudem uchował się jeszcze w czelusciach lodówki, oraz cos co zawsze jest na mojej półce, czyli mój absolutny faworyt wsród produktów nabiałowych w Lidlu- kremowy serek naturalny 5% tłuszczu Linessa. jem go na słodko, na wytrawnie, dodaję do sosów , do makaronów, do kaszy.
do tego cebula, czosnek, sól, pieprz, vegeta natur, olej, patelnia i do dzieła.






rozgrzać na patelni olej, dodać pokrojony ząbek czosnku i dorobno posiekaną cebulkę, podsmażyć tak długo, by wszystko ładnie pachniało. dodać szpinak, smażyć pod przykryciem do czasu aż szpinak sie rozmrozi,

w między czasie smażyć marynowaną przez noc piers z kurczaka (o ile jestesmy w posiadaniu 2 patelni, jesli nie to polecam tak jak ja  podwędzić jakąs od współlokatorów)

wracając do szpinaku  który już się rozmroził i przypomina bagno- zdjąć pokrywkę, dodać pieprz, vetę i odparować wodę.
gdy bedzie już zupełnie odparowany zdjąć patelnie z ognia, dodać porządną łyżkę serka i zmieszać.

mamy gotowy szpinak, piers sie smaży, bierzemy się za chlebek.
przekrajamy go na pół i stronę na której będziemy układać składniki  podsmażyć na suchej patelni aby była chrupiąca.


gdy wszystko jest gotowe ukladamy na chlebie kolejno- szpinak, piers i warzwa według upodobania.
gdbym miała w lodówce jogurt zrobiłabym sos czosnkowy-ale niestety jogurt wyszedł.




smacznego!

po udanym popłudniu przyjęłam zaproszenia na małą ,urodzinową imprezę, zakładam mój standardowy ostatnimi czasy (chyba czas isć na zakupy?) strój czarnej mamby i lecę na koniec miasta mając na uwadze to, że jutro zajęcia zaczynam o 8 i mam dwa kolokwia.
if you know what i mean !





miłego wieczoru dla Was i dobrej nocy :*

sobota, 15 listopada 2014

#1 tak bardzo tęskniłam

witam w tym nowym, mam nadzieję, zdrowszym miejscu.

nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo tęskniłam za Wami, za pisaniem bloga.
nie wracam do odchudzania, chcę utrzymać wagę i podkręcić porządnie metabolizm.
jest on w kiepskim stanie, muszę bardzo uważać, na to co jem.
jednak przez ten czas kiedy mnie nie było, waga stoi w miejscu lub waha się w dół, a wcale nie odmawiałam sobie jedzenia, wręcz przeciwnie.
co teraz będzie na blogu skoro nie muszę się odchudzać ?
ano chcę pisać.uwielbiam pisać.
chcę dzielić się muzyką, obejrzanymi filami, gadać jak bardzo kocham Grace Anatomy, pokazać nowe spodnie i bluzeczkę którą kupiłam za kilka groszy.
napisać, że glinka na twarz z ziajii wygląda jak...kupa ale pachnie cudownie , a jeszcze lepiej działa na skórę.
popłakać nad klawiaturą kiedy będę miała gorszy dzień.
myslę, że mogę dla wielu osób, które się poddały , być żywym przykładem, że można wygrać ze wszystkim. skoro ja potrafię, każdy jest w stanie.
bardzo chciałabym to moje biedne ciało po przejsciach odmłodzić. gdy stoję przed lustrem na mysl przychodzi mi ciało 50latki, nie 19nasto latki, eh, szczególnie uda i posladki, do lata chcę aby były okrągłe i jędrne.
chcę całkowicie pozbyć sie cellulitu.
będą pomysły na zdrowe , mniej lub bardziej kaloryczne (z naciskiem niestety na te bardziej kaloryczne :D)  jedzenie na studencką kieszeń,. p
więcej o mnie, niż o mojej misce, motywacja do ćwiczeń (ponieważ NIE ćwiczę  moje kochane i jestem na siebie wsciekła),
motywacja do życia i wygrywania życia.
pewnie będą też jadłospisy albo nawet foto jadłospisy (o ile posprzątam ten burdel ....)
chcę po prostu tu być.
zakładam, że notatki nie będą pojawiały się codziennie bo wieczorami zazwyczaj nie jestem na tyle trzeźwa by napisać cos więcej, niż dolej mi . aczkolwiek zobaczymy ;)

zapraszam Was do mojego życia.
mam jeszcze bardzo dużo do zrobienia i do wygrania.



a na dzisiejszy wieczór i dobry początek dodaję moje aktualnie zdjęcia, (robione dzisiaj około godziny 16) będę dodawała je co jakis czas z nadzieją na progres (kształt i jędrnosc ud oraz posladków)





dobrej nocy :)